A jakże:) Dzień bez przygody to dzień stracony... A zacznę od tego, że mój mąż pojechał dzisiaj do pracy, do Katowic. Dostał tam zlecenie. Zabrał tatę i wujka, i pojechali. I zabrał nasze auto. A mi zostawili samochód teścia. I ok. Ja się przejechałam nim kilka dni temu. Wszystko ok. Fajnie się jedzie. Trzyma się drogi, jest mniejszy niż samochody, którymi jeździłam do tej pory. I wszystko było by git gdyby nie wczorajszy powrót zimy... Wczoraj nie było światu widać taka była zawierucha. Ale ok, przecież jeździłam już w takich warunkach. Rano przyjechał teść. Coś tam wspominał, że drzwi pozamarzały i wchodził przez bagażnik. Puściłam to mimo uszu, bo byłam zaabsorbowana tym, że mam Krzysia odwieźć i jeszcze sama dojechać do pracy w takich warunkach. Więc wsiadłam, odpaliłam, pojechałam. Dziecko odstawiłam do przedszkola i uderzyłam na Polańczyk. Miałam trochę problem, bo auto mi uciekło jak wjeżdżałam na drogę główną. Wszystko dlatego, że był lekki puch na ziemi, a ja musiałam ustąpić pierwszeństwa i się zatrzymałam. Elegancko próbowałam ruszyć, ale za dużo gazu dodałam i auto mi zjechało. Egzamin na prawko oblany. Ale ok, spokojnie, przypomniałam sobie wszystkie wskazówki udzielone przez męża i ruszyłam. Jeszcze rok temu pewnie bym się rozpłakała w aucie po takim zdarzeniu. Ale pojechałam na spokojnie do pracy. Droga była czarna i mokra. Miejscami zalegało błoto, ale powoli dojechałam. Zaparkowałam i poszłam sobie do pracy. Po 11 godzinach ja do auta, a drzwi zamarznięte. Ale pociągnęłam i się otworzyły. Wtedy sobie przypomniałam co teść rano mówił do M. Ale ok, przecież się otworzyły. Wsiadłam do auta, odpaliłam i chciałam wysiąść aby zdrapać warstewkę lodu z przedniej szyby. I nic z tego. Nie mogłam otworzyć drzwi od środka. Zadzwoniłam do M. i mówię mu jaka jest sprawa. A on się śmieje, bo przecież tato też tak miał. Ja już furia i nerwy. Miałam zatankować. Ślubny mój mówi żebym śmiało jechała, bo przecież na CPNie wysiądę przez drzwi od strony pasażera... Albo będę siedziała w aucie jak idiotka i czekała aż ktoś do mnie podejdzie! No myślałam, że mnie trafi. Skończyłam rozmowę z mężem i sobie myślę, że najwyżej jakoś do domu dojadę. Pojechałam spokojnie, bo droga była biała. Dojeżdżając do stacji benzynowej pomyślałam, że zajadę, bo w końcu mam samochód na gaz i siłą rzeczy jak podjadę na stanowisko to ktoś z obsługi podejdzie do mnie. I miałam trochę nadzieję, że po przejechaniu dwóch km drzwi odtajają... Jakże się zdziwiła... Bo drzwi nie puściły... Ale na szczęście przede mną tankował jeden pan i poprosiłam go ładnie żeby mi pomógł i otworzył te j****e drzwi... Dobrze, że szybę mogłam odkręcić... Pan, a i owszem podszedł i złapał za klamkę. I pociągnął. I nic... Ale na szczęście się udało. Ja pięknie podziękowałam i od razu poleciałam sprawdzić czy od strony pasażera się otworzą. Otworzyły się. Ten pan coś do mnie mówił co to mogło się stać. Ale ja należę do osób, które mają bardzo dobrą pamięć tylko krótką więc z ułamku sekundy zapomniałam o tym... Zatankowałam, zapłaciłam. Oczywiście przy otwartych prawie na oścież drzwiach... I pomknęłam do teściowej po syna... Już sobie przemyślałam jak się wydostanę z auta. Ale na szczęście nie musiałam, bo drzwi na podwórku u teściów otworzyły się bez problemu... A mnie szlag trafił po raz kolejny tego wieczoru... Już bez większych przygód wróciłam z Krzychem do domu... Jutro miałam jechać do miasta, ale sobie chyba daruję... Nawet nie mam pewności czy rano drzwi się otworzą... Powinnam chyba zmienić nazwę bloga... Może PERYPETIE ZA KÓŁKIEM albo Z ŻYCIA UDRĘCZONEGO KIEROWCY, a może CO MNIE DZISIAJ SPOTKA ZA KIEROWNICĄ....
Magadalena8
Hehe biedctwo, gdyby to było auto teściowej mogłabym powiedzie,, że to była słodka zemsta za zabranie syna, a że teścia to hmm nie ma wymówki ;)
OdpowiedzUsuńTeściowa uwielbia ten samochód :) ale sama nie umie prowadzić i nigdy się nie uczyła. I żałuje :P Dzisiaj już problemów nie miałam :)
Usuń