czwartek, 10 grudnia 2020

Może by cos napisał...

 Jejku ile rzeczy się wydarzyło... Toż głowa mała... Praca, wirus, izolacja, śmierć i narodziny... 

Mnóstwo problemów, ale także radości... Początek roku trudny, trudny chyba dla nas wszystkich. Bieszczady długo broniły się przed koroną. Jednak najazd turystów w lecie musiał coś zostawić. Chwała losowi, że jednak ktoś tutaj przyjechał. to jednak wielu osobom pozwoli przetrwać zimę... Także zaczęły się też choroby i u nas... Nie śledzę doniesień z tv. Zwariowała bym do końca... W takim przypadku wolę się odciąć, ale wiem co się dzieje... Jednak relacje kogoś kto pracuje w małym szpitalu na Podkarpaciu jakoś bardziej do mnie przemawiają niż doniesienia tv... 

Także wiosnę Krzyś spędził w domu. Ucząc się albo nie. Bo musiał nadrabiać biologię. Przyszły wakacje. Na które wszyscy czekali jak na zbawienie... My także. Udało się wziąć urlop. W lipcu. To dało mi nadzieję, że pracuję w jakiejś normalnej firmie. M też miał urlop. Pojechaliśmy w Góry Stołowe. Tylko na trzy dni. Ale jakże nam potrzebne. Polska jest cudowna...  Tydzień później spędziliśmy fajny weekend w ukochanym Krakowie na urodzinach brata. Kraków zawsze oferuje mnóstwo atrakcji. Wydaje się, że już wszystko tam zobaczyliśmy, a jednak dało się jeszcze zaskoczyć. Brat był ucieszony. Spędziliśmy dobry czas. To był dobry weekend. 

Koniec lipca był bardzo relaksacyjny. Jednak początek lipca bardzo nas przygnębił. Moja babcia dostała trzeciego udaru i zmarła... Bardzo szybko się to wydarzyło... A że żyjemy w pandemii to nikt nawet jej nie mógł w szpitalu odwiedzić... Zmarła pierwszego lipca o 22. Kiedy wróciłam z pracy to moja mama była zapłakana... Było mi smutno, przykro... To była mama mojego taty... Babcia Ania. Babcia, która napisała książkę. Babcia, która napierała na drugie dziecko. Babcia, która była mega drażniąca, a jednocześnie kochana. Babcia, która ciągle płakała z byle powodu. I babcia, która nie odmawiała kieliszka wódki. Babcia kochająca nasze dzieci i całująca je we włosy. 

Od grudnia zeszłego roku opiekowałyśmy się nią z mamą. Mieszkała po sąsiedzku. Z córką i jej mężem. Ich dzieci są na studiach. Rok temu okazało się, że ciocia ma raka... Przeszła operację i nie mogła tak jak dawniej opiekować się swoją mamą. Tutaj z pomocą przyszłyśmy my, ja i moja mama. Ciocia trafiła do szpitala przed BN. Po operacji wróciła do domu. Jednak nie mogła dźwigać. Więc w naturalny sposób zajęłyśmy się nimi z mamą. Robiłyśmy zakupy, moja mamą kąpała babcię. Babcia do samego końca była osobą sprawną. Jednak nie robiła sobie jedzenia. Więc byłyśmy z mamą tam cztery razy dziennie. Niech moja mama żyje 100 lat z zdrowiu za tą opiekę nad babcią i ciocią. Myślę, że przez te kilka miesięcy moja mama spłaciła choć w części dług zaciągnięty u moich dziadków... Dziadkowie bardzo nam pomagali jak byliśmy mali. Pomogli wybudować dom. Dziadek chciał kupić malucha, tyle mieli pieniędzy końcem lat osiemdziesiątych. Babia namówiła go jednak na budowę domu dla nas... Ten dom, w którym mieszkam z moją rodziną to tylko dzięki ich oszczędnościom i gospodarności... A ja nawet o tym nie wiedziałam... Babcia opowiedziała kiedyś tę historię mojemu M. I tak tam biegałam... Później przyszedł marzec i świat się zatrzymał, ale tylko dla niektórych... Ciocia zaczęła chemioterapię. Była w szpitalu przez sześć tygodni... Razem z Wielkanocą... Babcia wiedziała tylko, że ciocia miała operację. I że po szpitalu musi jechać do sanatorium. I albo nie skojarzyła zamknięcia sanatoriów, albo uznała, że ciocia sama jej powie co się dzieje... Nikt się tak nie kłócił tak jak one... I chyba nigdy nie widziałam żeby ktoś na kogoś tak czekał jak babcia na powrót cioci, swojej jedynej córki ze szpitala... Także kłamstwo było konieczne i w słusznej sprawie... Baliśmy się, że prawda o chorobie cioci zabije babcię... I jeszcze ten covid. Bałam się, że sama zabiję babcię... Bo dla mnie się świat nie zatrzymał, nie zwolnił. Kazał nam tylko ubrać maski na twarz... Nie zamknęliśmy sklepu ani na jeden moment... Szefostwo zrobiło wszystko żebyśmy pracowali w sterylnych warunkach. I tak od marca albo nawet wcześniej mamy maski, płyny do dezynfekcji, podział na grupy i inne cuda przestrzegane mniej lub bardziej. I co? Sklepy i ich pracownicy są nie zniszczalni. Także to co się działo w mojej głowie na wiosnę to jakiś dobry żart... Ze strachem wracałam do domu. Przebierałam się i szłam do babci zrobić jej kolacje, podać leki. Cały czas z obawą czy nie mam wirusa na sobie, bo w końcu z tyloma ludźmi się widziałam z ciągu jednej zmiany... I covid jej nie zabił. Jej ciało w końcu miało dość... Ja pierdzilę... I babcia mówiąca do mnie już idziesz, tak szybko uciekasz... Och gdybym wiedziała, że z nadejściem lipca już jej nie będzie to przystanęła bym na dłużej przy tej herbacie i śniadaniu... I kiedy jestem na cmentarzu to jakoś do mnie nie dociera, że ona tam leży... 


Także leci czas. Wcale nie zwalnia. Już rok jak pracuję w DC. Już rok minął jak nie jeżdżę do Polańczyka... Już trzy miesiące minęło odkąd M zwolnił się z magazynu. A co? Kryzys a on zostawia robotę. Powinien to zrobić dawno temu... Może podsumuję pracę w tamtym miejscu tak, że po pięciu latach wrócił do palenia papierosów tak go dojechały współpracownice... Na szczęście mamy to już za sobą... Niezły przegląd roku zrobiła. A i jeszcze Szymek się urodził. Jedni z dobie pandemii zostawiają pracę inni decydują się na dziecko. Takie czasu nastały. Szymon to bratanek M. Ma dwa miesiące i jest absolutnie cudowny i doskonały :) Tym miły akcentem skończę ten zimowy wieczór :) Miesiąc to pisałam... Masakra. Się nic już nie dziwię, że mnie tu nie ma hi hi :)

 

Magadalena88