piątek, 23 września 2016

Poznałam wczoraj fantastyczną kobietę! Uwielbiam ludzi z pasją. Wiem, że zaprzeczam teraz temu co pisałam poprzednio. Bo ludzie których obsługuje potrafią być naprawdę męczący. Ale trafiają się też tacy z którymi z przyjemnością zamienię kilka słów. Np. Uwielbiam Ślązaków :) bo oni są bezproblemowi i wiecznie uśmiechnięci. A tą swoją piękną mową mają zawsze coś do powiedzenia. Z nimi jest zawsze zabawnie. A pani, którą wczoraj poznałam urzekła mnie swoją miłością do gór :) mogłabym jej słuchać godzinami. Wchodzi do sklepu drobna kobietka. Wita się z tą moją koleżanką. Kasia złożyła zamówienie, bo okazało się, że ona sprzedaje nam mapy Bieszczad. Od słowa do słowa nawiązała się rozmowa. A jak ona usłyszała, że ja z moją rodziną trochę zaczęłam chodzić po górach to poleciała po mapy. Dostałam uaktualnioną mapę Bieszczad i Tatr :D Jak usłyszała, że się wybieramy w Tatry to rozłożyła mapę, wzięła długopis i zaznaczyła mi gdzie warto pójść. A także które szlaki omijać. Mało tego podała namiary na nocleg z którego zawsze korzysta będąca w Zakopanym. Gadałyśmy chyba z godzinę :) poranek był deszczowy i ludzi w sklepie nie było. Ja byłam bezwzględnie zafascynowana tą kobietą! Bo ona zawodowo zajmuje się chodzeniem po górach. Przeciera nowe i stare szlaki. Nanosi poprawki na mapy. Starałam się jak najwięcej zapamiętać z tej rozmowy. I żeby nie wiem co to my w te Tatry pojedziemy! I to już za dwa tygodnie :) narobiła mi ogromnej ochoty na piesze wycieczki. A w Bieszczadach to pokazała mi tyle ciekawych miejsc do zwiedzenia, że chyba do końca roku będziemy łazić :) uwielbiam ludzi z pasją :)

Magadalena88

środa, 21 września 2016

Wrzesień mija....

Pogoda zmieniła się  o  180st...  Jeszcze tydzień temu było gorąco...  Chodzimy do szkoły. Ajakże. Ja i Krzychu :) Młody chce chodzić sam. Ale ze względu na remont mostu i mega utrudnienia nie puszczę go samego. Jest po prostu niebezpiecznie. Ale i tak jest bardzo duża zmiana w jego zachowaniu. No jest rok starszy i tyle :) Radzi sobie :) Mają możliwość jeździć na basen ze szkoły, ale Krzysiek nie chce. Wczoraj mi powiedział nie, koniec kropka. Nie chce słuchać żadnych argumentów. A że znamy już trochę naszą pociechę i wiemy bardzo dobrze, że w jego przypadku nic na siłę. Nie zmusimy go. Nie ma szans. Za to ma ochotę nadal chodzić na piłkę nożną. I chyba od przyszłego tygodnia zacznie treningi. Tylko, że trzeba go do miasta wozić, bo niestety w szkole już nie będzie. Nie ma komu prowadzić zajęć w szkole. Ale to znoowu nie jest jakiś problem. Kwestia tylko zorganizowania się trochę bardziej...

Szef zaproponował mi przedłużenie umowy. Na rok. I co? Powinnam się cieszyć. Trochę na pewno tak jest, bo jednak będę przez zimę przynosić pieniądze do domu. I powiedzmy, że wiem już co i jak. Nie oszukujmy się to wcale nie jest takie trudne. A że ludzie są wredni, niecerpliwi i chamscy to już trudno. Nie zmienimy nikogo. Poza tym nadal trzymam się myśli, że bardzo duża część ludzi obsługiwanych przeze mnie nigdy do tego sklepu nie wróci. Nie chodzi tutaj o to, że ja jestem nieprzyjemna czy wulgarna. Nigdy nie pozwoliłabym sobie na takie zachowanie. Po prostu wychodzę z założenia, że duża liczba ludzi jest spotykana przeze mnie raz w życiu. I to mnie trzyma przy zdrowych zmysłach. Bo mogłabym już siedzieć w więzieniu za zabicie jednego czy drugiego. Ale tego nie zrozumie nikt kto nie znajdzie się po drugiej stronie lady. Dochodzi jeszcze kwestia dziewczyn, które tam pracuję. Bo stworzyły taką niemiłą atmosferę w sezonie, że nie chciało się tam pracować. W końcu szef nas opieprzył. Ale zrobił to na początku września. Moim zdaniem za późno. Ale efekty są. Atmosfera się oczyściła. Ale też pracę skończyła jedna z nas, która jest co roku do pomocy tam. Czyżby to właśnie ona tam najbardziej mieszała? Wychodzi na to, że tak. Ja przyszłam tam pracować. Każą mi stać za ladą to stoję, mam iść wykładać towar, zamiatać schody, myś podłogę, czy obsługiwać tego nieszczęśnego totolotka to idę. Ale nie chcę być wciągana w  żadne ich gierki. Niby jest fajnie, dziewczyny są miłe i pomocne. Ale ja tam nie przyszłam uważać na słowa. Tym bardziej, że jeżeli coś mi nie pasuje to o tym mówię. A tam niby wszycsy szczerzy, a jednak sam fałsz... Może problem jest we mnie? Ja już też w ten sposób myślę. Wyrzuciłam to z siebie. M mi mówi cały czas żebym się tak nie przejmowała. Robię swoje. Nie potrzebuję więcej koleżanek... Zobaczymy jak to się rozwinie... Potrzebuję jednak urlopu, potrzebuję odpocząć. Na szczęście trafiłam na rozsądnego pracodawcę, który docenia swoje dziewczyny i wysyła je na urlopy. Teraz także moja kolej. Cieszę się, bo pracy w domu też jest dużo. Niech moja mama żyje sto lat. Bardzo mi pomaga. Wszystkie przetwory zrobiła prawie sama... Mam skarb w domu, a nie doceniam, bo też potrafię być wredna dla niej... Ale to jest temat rzeka... Może kiedy indziej... 

Magadalena88

niedziela, 4 września 2016

Koniec wakacji...

Koniec wakacji uczciliśmy w tamtą niedzielę. Wybraliśmy się na całodniową wycieczkę w góry. Zdobywaliśmy nowe szczyty. Wybraliśmy się na Małą Rawkę. Byłam tam 11 lat temu. Pewnie dlatego nie pamiętałam jaki ten szlak jest trudny... Nie dało mi też do myślenia kiedy w necie przeczytałam, że linia drzew sięga tam wysoko. Wszystko przez to, że na zboczach nie było wypasu owiec, bo po prostu było tam stromo. Więc czytanie ze zrozumieniem u mnie kuleje jak nic... Myślałam, że będzie przyjemnie iść przez las... Nic bardziej mylnego... Ponad dwie godziny szliśmy lasem, pod górę. Stromo było jak cholera... Krzyś na przodzie. Pewnie z 10 metrów przed nami. Gdyby nie mobilizacja Marcina uciekłabym w dół... Weszłam tam tylko dzięki niemu... Jeszcze wzięłam po jakiegoś grzyba moje kije... Przeszłam niezły kryzys. Prawie się załamałam... Tym, że jestem tak strasznie słaba... Szlak okazał się cholernie trudny, ale moja kondycja jest w opłakanym stanie... Kiedy już dotarliśmy na szczyt to widok był niesamowity... Warto było się tam wdrapać. Nawet za cenę załamania... Pogoda była przepiękna... Odpoczęliśmy chwilę i ruszyliśmy dalej. Na Wielką Rawkę. Tam było zdecydowanie łatwiej. Chcieliśmy też dotrzeć na Krzemieniec, ale Krzyś nie miał już sił. Zawróciliśmy... Następnym razem dojdziemy tam gdzie łączą się trzy granice... Mimo wszystko to co zobaczyliśmy jest tylko nasze :)) Zdjęcia nie oddadzą tego co się tam czuje, tam na szczycie... Taka euforia pomieszana z mega zmęczeniem, które bardzo szybko mija... Wiatr we włosach, szum traw... Spokój, cisza... Piękne widoki... Dwóch kochanych chłopaków przy mnie.... 



 Widok na Połoninę Caryńską. Zachwyciła mnie... Czekamy na cudowne kolory i ruszamy na szlak... 




 Są i moi panowie :*



 Niewiele mi trzeba do szczęścia.... 





 Tak wysoko :)



W drodze powrotnej... Krzyś opadł z sił... Tatuś dał radę go znieść... Droga w dół także nie należała do najlżejszych... 


Ale daliśmy radę!!!

Magadalena88