wtorek, 29 grudnia 2015

Święta i babski wypad :)

Święta minęły w przyjemnej atmosferze. Oczywiście było tłoczno, ale siostry się podzieliły z odwiedzinami :) Mając taką dużą rodzinę to musi być tłoczno, zabawnie :) Prawie umarliśmy z przejedzenie... Krzyś miał swój debiut jeśli chodzi o winszowanie. Niestety był to dla niego wielki stres, bo w Wigilię płakał. Ale odważył się i pojechał z M. do jego rodziców. A jak już raz powiedział to przez całe święta chciał chodzić :)) Bo u mojego dziecka strach ma zawsze wielkie oczy :)) 


A w niedzielę po świetach wybrałam się z dziewczynami na imprezę. Marzena przyjechała na święta do taty, a że bez męża to siłą rzeczy spotkanie musiało być babskie :) No bo jak my we dwie i nasi mężowie, a ona sama. Przykro by jej było... I tak pojechałyśmy same. Najpierw byłyśmy w barze. A później pojechałyśmy na imprezę. Tylko to był niewypał, bo leciało tam samo disco polo. A to w ogóle nie są nasze klimaty... Ale i tak wieczór był bardzo udany :) 


Magadalena8

wtorek, 22 grudnia 2015

Już czas...

Niestety ja też dałam się porwać... Porwać w ten wir... Wszystko jest inne w tym roku, bo jednak to ja muszę pomóc mamie w wielu sprawach. W zeszłych latach interesowało mnie sprzątanie, zakupy i zmielenie sera na sernik... I ok. To mi odpowiadało... Ale w tym roku dochodzi także gotowanie... Co do pieczenia to ograniczyłam to do minimum. Sernik oczywiście będzie. U nas nie mogą być święta bez tego przysmaku. Koniecznie z rodzynkami. Będzie także szarlotka dla mojego wojownika :) Makowca kupiłam dzisiaj z lokalnej piekarni. I będzie 1000 rurek z kremem :)) Rurki zrobiłyśmy wczoraj, jutro tylko krem. Żadnego wymyślania, przekładania, ja nie potrafię. A święta nie są momentem żeby się uczyć czy podawać gościom zakalca :p Poza tym to ma być jak najmniej obciążenia dla mamy. Dlatego w tym roku minimalne ilości wszystkiego. Nawet dzisiaj kupiłyśmy cztery kawałki ryby. Nie piętnaście... Kilka dni temu moja mama do mnie, że ja to się w ogóle nie przejmuję tym, że święta. Więc jej mówię czy co roku musi być zapierdziel? Czy co roku musi usiąść do Wigilii mega zmęczona? Czy po kolacji nie możemy posiedzieć, porozmawiać? Tylko wszystko w biegu? Kuchnię wysprzątałam. Ale nawet jak jest +10 st na zewnątrz to nie będę myła okien w grudniu! Nie dajmy się zwariować. Dzisiaj jednak miałam taki zwariowany dzień, bo byłam z mamą do kontroli. I o 8.30 wyszłyśmy już do lekarza. Zanim przejechałyśmy z jednego miasta do drugiego to minęło pół godziny. A tam w biedronce szał pał... A myśmy chciały tylko kilka rzeczy... Bo okazało się, że jednak czegoś w domu brak. A tak bardzo się starałam kupić wszystko w zeszłym tygodniu. Musiałyśmy jeszcze pojechać na miasto, do tzw centrum. I przejeżdżałyśmy obok bazaru. Wtorek dzisiaj to w mieście święto dyszla.... Unikam wypraw do miasta jak ognia. Naprawdę staram się tam być tylko raz w miesiącu. Jak mam zapłacić rachunki :) I to zbieram tych spraw jak najwięcej żeby nie jeździć. A przed świętami nie lubię szczególnie, bo wszyscy są tacy niemili... Nieżyczliwi... To święta, czas radości, czy koniec świata... Nie mogę na to patrzeć. Dlatego jak słyszę, że moja mama mówi, że jeszcze to, a tamto i to z tym to ją stopuję... Bo bez tego i tamtego się da. A jeśli nie poskładam ubrań w szafie to też święta się odbędą... Za to Marcin zwariował i pomalował korytarz... Jutro będzie malował drugi raz... Nie mogę się doprosić mojego męża o odmalowanie pokoju, ale korytarz czemu nie. Cwana bestia, bo tam tylko jeden wieszak wisi. Żadnych mebli i odpadających karniszy... Ale jak to się mówi szewc w podartych butach chodzi. Więc karnisz wisi już trzeci rok... Za to korytarz mamy ładny, o kolorze kawki z mleczkiem :) Już nie marudzę :))) choinki ubrane, sztuk trzy. Szarlotka jest. Rurki są, jeszcze puste. Mięso się rozmraża. Szynki są. Ryba także. Kapusta kupiona. Co jeszcze, co jeszcze, co jeszcze??? :D  A już nic. Jutro się okaże :) Krzyś ma już wolne, wraca do szkoły dopiero po Nowym Roku. Wierszyk na połaźnika prawie umie. Czy powie? Się okaże :))) 

Więc już czas, bo jak tak jutro wpadnę w kolejny wir... 

Spokojnych świąt życzę! Takich mega rodzinnych, z przepysznym jedzeniem, z rozśpiewanymi kolędnikami i porannymi połaźnikami :)) Wszystkim i każdemu z osobna zdrowia, szczęścia. I abyśmy w ten magiczny czas nie zapomnieli o sobie i swoich bliskich! 


Magadalena88

środa, 16 grudnia 2015

PUP i wizyta u koleżanki...

Ah ten powiatowy urząd pracy (może powinno być z dużych liter?).
No i pojechałam. Pan miał ofertę (ale nie był tak miły jak pani w zeszłym tygodniu). Ja za to byłam  miła. Odkąd przestała pracować w sklepie przestałam pluć jadem...  praca w takim mały markecie, na sprzedawcę. Cóż markecik ten nie cieszy się popularnością. Ani wśród klientów, ani wśród personelu... Bo jest tam poroniona kierowniczka, która doprowadza do tego, że ludzie odchodzą stamtąd. Ale umowa na pół roku. I to da się przeżyć. Nawet pierwszy miesiąc na zlecenie da się łyknąć. Przecież to tylko praca, a nie muszę tam być do końca życia. I praca od zaraz. I tutaj pojawił się problem. Bo ja jak już sobie wszystko przemyślałam to mogłabym tam pójść do pracy. Za miesiąc albo dwa... Chodzi mi o mamę. Tak sobie myślę, że jak ja miałaby, wrócić do pracy w Polańczyku po tygodniu i zostawić mamę samą w domu? Pewnie trzeba by było spiąć dupę i wszystko zorganizować. Ale w zasadzie to dobrze się stało, że mi tej umowy nie przedłużyli. Bo mogę się nią zająć. I ja nawijam do jegomościa o tym, że mama miała operację, przedstawiam mu sytuację. uzewnętrzniam się przed jakimś urzędasem - złamasem (z całym szacunkiem dla wszystkich urzędników, którzy mają choć trochę serca). A on do mnie, że jako człowiek to on rozumie, ale jako urzędnik to on musi mieś jakąś podstawę. Wtf??? Prawie mi się wymsknęło... I pytam się go to co ja mam zrobić? I pan bardzo kompetentnie i na poziomie wzrusza ramionami! To się nazywa fachowa pomoc. Muszę nagrywać takie rozmowy i otworzę kanał na yt... I mówi mi, że jakieś zaświadczenie od lekarza, że się mama opiekuje mogło by wystarczyć. Ja szok, ale ciągnę nadał (i zaczynam trochę ściemniać, bo już nigdzie do pracy nie chcę iść), że mama nie czuje się na siłach aby wsiąść do auta i pojechać gdziekolwiek, po jakiekolwiek zaświadczenie. No nie oszukujmy się moja mama ma 55 lat, jest pełnosprawną kobietą w dość dobrej kondycji psychicznej i fizycznej. Gdyby nie to biodro. I tak na dobrą sprawę każdy lekarz wyśmiałby mnie i urząd pracy. Grzecznie umawiam się z panem na 7 dni zwłoki, bo tyle mam czasu żeby się stawić na tą rozmowę od otrzymania wezwania. I najlepsze jest to, że jak nie podejmę pracy i tego nie uzasadnię to mnie skreślą z listy. Co my żyjemy nadal za komuny? Że jest przymus pracy? No cholera jasna! Wychodzę stamtąd i dzwonię do M. Mój dostaje delikatnej furii... Naprawdę bardzo się nie zdenerwował. I mówi, że jeśli mi pan nie wierzy to co najwyżej może dostać wypis mamy ze szpitala, który może sobie skserować i moje oświadczenie w tej sprawie. Wróciłam do domu. Wcześniej zahaczyłam o sklep i kupiłam drobny upominek dla córeczki mojej koleżanki. Krzycha przyprowadziłam ze szkoły, czekałam na M. I myślałam z radością o wieczornym spotkaniu z dawno niewidzianą koleżanką. W końcu straciłam status najgorszej koleżanki na świecie. Bo dziecko jej się urodziło 9 miesięcy temu. A ja nie byłam w odwiedzinach... Mam zasadę, że nie idę do nowo narodzonego dziecko wcześniej niż upłynie dwa miesiące od porodu. Bo dobrze pamiętam te odwiedziny. Które były masakrycznie męczące. Wyjątek stanowią moje siostry (może w końcu przestaną rodzić :))) I tak minął miesiąc, dwa, zaczął się sezon i zrobił się grudzień. Jednak spędziłyśmy przemiłe popołudnie. Ma cudowną córeczkę. Zakochałam się w małej. Jest pięknym, roześmianym brzdącem. I nosi imię, które tak uwielbiam- Ola... Z Anią znamy się od zerówki. Mieszkałyśmy po sąsiedzku... Każdą niedzielę spędzałyśmy na spacerach... Ahhh... To ona kojarzy mi się z dzieciństwem... Ale zanim się do niej wybrałam to dostałam telefon z urzędu. Dzwonił pan z którym rozmawiałam rano. Poinformował mnie, że "oferta wygasła i nie musi się pani już zastanawiać co z tym zrobić". Zatkało mnie... Powaliło mnie to ... Niektórzy ludzie nie powinni się odzywać. Problem z głowy, ja nadal bezrobotna. Ale za to dziękuję losowi za moich znajomych z dzieciństwa...


Magadalena88

poniedziałek, 14 grudnia 2015

I dom stał się naszą własnością. Wszystko poszło zgodnie z planem. Wszystkimi sprawami urzędniczymi zajęła się pani notariusz... 

A ja dostałam dzisiaj pismo z urzędu pracy. Przyszedł list polecony. A w nim zaproszenie na spotkanie w sprawie pracy. Bardzo jestem ciekawa co też mogą mi zaproponować... Mówiłam miłej pani, że po nowym roku mogłabym iść gdzieś już do pracy. To była jakaś niewiasta od doradztwa zawodowego. Ale, że tak szybko coś dla mnie znajdą to nie wiedziałam. Za niestawienie się na spotkaniu i nie uzasadnienie grozi skreślenie z listy. Na 120 dni. Pewnie za nie podjęcie pracy kara jest taka sama. Ale przecież mnie nie zmuszą. Bo niby jak? Kurwa, w kraj popierdzielony! M. zapomniał o tym, że ma iść do podpisu. To go skreślili. I muszę go ubezpieczyć przy sobie. Tak jak Krzyś jest ze mną. Czyli siłą rzeczy muszę tam jutro pójść żeby M. ubezpieczyć. I załatwić od razu to spotkanie... Bardzo mi dobrze w domu, ale wiem, że ten stan nie może trwać wiecznie... Może jednak propozycja okaże się interesująca? 

Magadalena88

środa, 9 grudnia 2015

Właśnie pomalowałam paznokcie. Czerwone i czarne były w zeszłym tygodniu. Dzisiaj są takie jakieś cieliste. Ale z jakimiś drobinkami. Bardziej na dyskotekę niż na jutrzejszą wizytę u pani notariusz. Ale stwierdziłam, że po dzisiejszych porządkach w kuchni należy mi się odrobina przyjemności i kobiecości. Porządki świąteczne uważam za rozpoczętę. I najgorszą rzecz do sprzątania też mam już za sobą. Zawsze kiedy odsuwam szafki w kuchni i przeklinam to co tam zastaję, obiecuje sobie, że będę to robić częściej... A jutro ostatni etap z przepisem domu. Tak, będzie nasz. Czy się cieszymy? Podchodzimy z dystansem, bo przecież tyle nas czeka pracy, że masakra.... Ale najważniejsze, że mamy te papierkowe sprawy już prawie za sobą... 


Magadalena8

niedziela, 6 grudnia 2015

.....

Trzy lata temu gdzieś tak przed świętami moja siostra Ala poinformowała nas z mężem, że jest w ciąży. Z bliźniakami. Szok, niedowierzanie i wielka radość. A także strach... Bo Antoś miał dopiero 8 miesięcy. Szybko kolejna ciąża, a przecież ta wcześniejsza zakończyła się cesarką. Że wszystko tak szybko... Dzieciaczki urodziły się zdrowe, w terminie. Są niezłymi 2,5-letnimi łobuzami :)))) A zmierzam do tego, że wczoraj cała rodzina dostała zdjęcie z USG :))) Moja siostra znowu jest w ciąży :) Matko kochana... Szok, niedowierzanie... O ja... Czwarte dziecko... O jakże jej zazdroszczę... A ta durna płacze... Obydwoje mają stałą pracę, na państwowych stanowiskach. Oprócz tego szwagier gra na weselach. I jeszcze 2 tysiące dostaną jak tak bardzo rząd obiecuje ;) Nie ma co płakać. Trzeba się cieszyć. Także dziewiąte dziecko w rodzinie jest w drodze :))) 


Magadalena88

czwartek, 3 grudnia 2015

Dużo czasu....

Mam dużo czasu... Jestem bez pracy tylko kilka dni... I sprzątam... Gotuję pod czujnym okiem mojej mamy... Uporządkowałam dokumenty. Dwie godziny mi to zajęło, ale się udało... Odprowadzam i przyprowadzam Krzyśka do i ze szkoły. Mam dla niego czas. I tak wczoraj graliśmy w domino całe popołudnie :) 
Mam duzo czasu... To rozmyślam... Bez przerwy... O wszystkim... I tak kolejny początek przede mną... Stąd też nowy szablon. Jasny. W końcu dość ponurych dni. Trzeba iść do przodu. Wypatruję końca roku. Ten wcale nie był najgorszy, ale chcę żeby już się skończył. Chcę żeby nowy był dużo lepszy niż poprzedni... Końcówka roku nas trochę dobija... Moja utrata pracy, mamy operacja. I te pogrzeby. Niby człowiek zdaje sobie sprawę ze wszystkiego, ale mimo wszystko zderzenie z rzeczywistością jest bolesne...

Ale już dość tych smutków. Co przede mną? Wszystko przyjmę. 

A dzisiaj szał zakupów :) w niedzielę Mikołajki. Trzeba zrobić dzieciom paczki. A popołudniu wywiadówka. No ciekawa jestem co tam pani powie o Krzyśku...


Magadalena88
Mama Krzysia

wtorek, 1 grudnia 2015

Śmierć...

Śmierć jest nieodłącznym elementem naszego życia... niestety bardzo smutnym i bolesnym. W samym tylko listopadzie w mojej rodzinie było trzy pogrzeby. Wszystkie po stronie mojego taty. Jeden wujek w wieku 42 lat, drugi miał 62 i ciocia która miała 84. Tego pierwszego córka chodzi z moim Krzysiem do klasy. Drugi był bardzo chory. A ta ciocia mieszkała w Katowicach i mogłam ją widzieć będąc małym dzieckiem. W sobotę był pogrzeb jednej pani, która prowadziła restauracje niedaleko mojej byłej pracy. Przychodziła do mnie na zakupy. W mojej miejscowości jutro jest kolejny pogrzeb... w tym roku już chyba 7. Chłopak, młody 30 lat. Dwa miesiące temu się ożenił... pamiętam go z podstawówki. Uległ popażeniu w swoim garażu. Płomień było widać u nas z okna. Bo przecież niedaleko mieszka. Bo przecież cześć mu mówiłam, bo przecież znam jego brata. Bo przecież to się zdaje niemożliwe... I ja która na temat śmierci jestem bardzo wrażliwa. Po prostu to przeżywam. Nie mogę przejść do porządku dziennego. Jutro pogrzeb, dzisiaj różaniec. A dzisiaj jeszcze tyle spraw do załatwienia. Jednak myślę. Myślę o Grześku, którego pożegnamy jutro, myślę o pani Malinie jakże cieplej i otwartej osobie, która przychodziła po ciasteczka, a z którą rak się rozprawil w ciągu 8 tygodni. Myśmy o Andrzeju, który mnie zawsze witał słowami cześć młoda. Myślę o wujka Tadku, który zawsze był śmieszny, a w którym choroba wszystko zabiła na długo przed śmiercią. Myślę o cioci, siostrze dziadka, z którą nie miałam nic wspólnego poza genami. Myślę o tych wszystkich, którzy odeszli w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Myślę o tacie, który przyśnił mi się w okropnym śnie. Myślę o jednym i drugim dzidziu. I mimo tego, że minęło dużo czasu, że jestem dorosłą kobieta, że dobrze wiem, że śmierć jest elementem naszego życia. To tak strasznie mi dzisiaj ciężko...

Magadalena88