czwartek, 16 października 2014

Kraków...

Kraków mnie oczarował.... Czuję się tam świetnie... Ale na dłuższą metę chyba nie mogłabym tam mieszkać... Czas płynie w Krakowie zdecydowanie za szybko :)

Wyjechaliśmy o 5 rano w sobotę. Na miejscu byliśmy przed 10. Oczywiście pobłądziliśmy zanim trafiliśmy do brata na mieszkanie, bo jedna z ulic była zamknięta. A. nam o tym mówił, ale i tak zabłądziliśmy :) U niego szybka kawa, siku i na miasto :) Przechodziliśmy obok Muzeum Lotnictwa. Było widać imponujace maszyny. A niedaleko brata jest park doświadczeń. Zabrakło nam dnia aby tam dotrzeć. Podróż tramwajem była bardzo atrakcyjna :) Krzysiowi podobało się najbardziej jak mijaliśmy się z innym tramwajem. Do Rynku dotarliśmy o 11.50. Przechodziliśmy obok Bramy Floriańskiej. Dlaczego nie zrobiłam zdjecia? Nie wiem.... Na Rynku wysłuchaliśmy hejnału z wierzy kościoła. Niestety zdjęcia pod pomnikiem Mickiewicza też nie mamy, bo była jakaś manifestacja przeciwko aborcji... Akurat obok Adama... Z Rynku skierowaliśmy się oczywiście na Wawel :) I jeśli jeszcze raz ktoś mi powie, że w Polańczyku jest drogo to na Rynek do Krakowa marsz... Krzyś zjadł najdroższe lody w życiu.... Oczywiście smokiem się rozczarował, ale jak zobaczył jak zionie ogniem wszystko przeszło. Krzychu stwierdził, że smok jest z kamienia. Tylko pomalowany na czarno :) Mama z nami nie poszła do smoka. Została na Wawelu, bo jednak tego marszu było za dużo i noga dawała się we znaki... A pogoda była niesamowita... Wróciliśmy na mieszkanie, szybki obaid i do kina :) Krzyś był pierwszy raz w kinie, a my po stu latach :) Ja z małym byliśmy na Pszczółce Mai, a mama, brat i M. na filmie Bogowie. Krzyś i reszta dzieci śmiała się w głos z bajki. Reszta rodziny była bardzo zadowolona z filmu o prof Relidze. Po kinie pojechaliśmy jeszcze do znajomych, którym wieźliśmy paczkę z domu. I z powrotem byliśmy u brata o 20. Krzyś padł ze zmęczenia. Ja po kolacji też odpadłam, a chłopaki wiernie oglądali mecz :) W niedzielę wstaliśmy prawie skoro świt i po śniadaniu do ZOO :) I to była fantastyczna decyzja. Po pierwsze miejsce na parkingu jeszcze było. I nie było kolejki przy kasie. Jak po ponad dwóch godzinach opuszczaliśmy teren ZOO to przy wejściu była masakra... Ale wracając do ZOO... To różnorodność zwierząt nas powaliła :) Lew był rewelacyjny :) Ryczał i ludzie się schodzili :) Jak tresowany :) Krzyś biegał od jednego zwierzęcia do drugiego..... Po ponad dwóch godzinach nie obeszliśmy wszystkiego... A czas nas gonił... Brat nam pokazał miasteczko AGHu w wielkim skrócie. Szybki obiad w jednej ze sprawdzonych knajpek do których brat chodził ze znajomymi :) I pora było wracać... Z żalem opuszczaliśmy Kraków... Oczywiście zabłądziliśmy przy wyjeździe :P Ale GPS nas wyprowadził... Powrót do domu minęła szybko. Gdy dojechaliśmy do Krosna i widzieliśmy ilość samochodów mijanych po drodze to przez weekend w Bieszczadach musiały być tłumy... Ach jak dobrze, że mnie to ominęło i nie musiałam tych tłumów obsługiwać... Ale na pewno tłumy były w górach, bo pogoda była cudowna :))  

Wyjazd udał się rewelacyjnie :)))

Magadalena

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz